„Kim jest triathlonista? Kimś, kto nie rozumie, że jeden sport jest wystarczająco męczący…” – przeczytałam ostatnio. Dobre… Ale jest jeszcze kimś innym. Kimś, kto ma kasę. I nie zawaha się jej użyć.
Spróbowałam tri dopiero w tym roku, dwukrotnie.
Chciałam więcej, ale…
Przeszukiwałam internet.
Liczyłam coś na kartkach po nocach.
Kombinowałam, dzwoniłam, pytałam.
Powiedziałam sobie “STOP”. Może za rok c.d.n., ale MOŻE.
Dlaczego?
CZEPKI Z GŁÓW?
4 lata temu obchodziłam ćwierćwiecze :-). Z tej okazji zapisałam sobie swoje pobożne życzenia, a wśród nich było: „zrobić triathlon”. Nie znałam nikogo, kto ukończył jakikolwiek dystans. Gdzieś w necie wyczytałam, że jest coś takiego, dostępne również dla amatorów. Podkręciłam się: idealne dla mnie!! Na rowerze jeździłam wtedy codziennie. Pływanie kochałam zawsze, bieganie – wiadomo.
Lista innych marzeń była dość pokaźna i 24 godziny doby nie starczały na realizację całości. Triathlon gdzieś przepadł – najbardziej niedostępny. Niepopularny. Tylko dla wąskiej grupy.
Cykałam też trochę, że nie dam rady, przyznaję!
W tym czasie trwała ewolucja.
Dystans IronMan został podzielony na coraz mniejsze ułamki, by dojechać aż do 1/10.
Pakiety za niemałe pieniądze rozchodzą się jak ciepłe bułeczki.
Startują osoby, dla których kilkaset metrów żabką to problem.
Triathlon ma się w Polsce wyśmienicie. Zrobiłeś go? Brawo, ale nikomu już z racji tego szczęka nie opadnie.
No, chyba, że podjąłeś się dystansu, który ma w mianowniku choćby czwórkę lub mniej.
NO PAY=NO PLAY!
To totalny spontan, budzę się i od rana myśl: zrobię to wreszcie, zapisuję się. Kwadrans później wpada mi już mail z potwierdzeniem. Startujesz, niedługo! P.S. A te 200PLN już nie Twoje.
Doczekać się wprost nie mogę.
Czytam, pytam, robię listę. Objętościowo przypomina mi trochę wyprawkę dla noworodka. Na bogato! Wykreślam to, czego nie mam, nie chcę mieć lub nie mogę mieć, bo mnie zwyczajnie nie stać.
Został mi tydzień. Sprawdzam prognozowaną temperaturę wody i czytam: “pianki zalecane”. Podejrzewając, co zobaczę, wchodzę na allegro. No, za 700PLN to już jakąś kupię. Choć na forach piszą, że niekoniecznie dobrej jakości, a oszczędzać nie warto.
Wyłączam aukcję i znajduję wypożyczalnię z promocyjną ceną (tylko 100 PLN! konkurencja chce 150). Pan zachęca mnie do opcji z dowozem. To będzie 25zł w jedną stronę. Yyyy nie, podziękuję, pofatyguję się sama.
Wpadam jeszcze na szybko do sportowego po pas na nr startowy (20 PLN) i żele (też coś koło tego).
Jestem oficjalnie gotowa. Wyprawka przygotowana, torba spakowana i mam nawet deja vu, że to całkiem przypomina moje toboły na porodówkę, tylko stres totalnie innego typu i ból zerowy, a nie zabójczy.
Ruszamy. Im bliżej celu, tym bardziej czuję klimat. Nie znam okolic, ale wiem, że to niedaleko, bo rośnie zagęszczenie kolarzy. Takich full-profeska. Mój górski Kross wygląda jak ubogi krewny tych wyścigówek. Odsuwam ponure myśli typu “pogięło mnie” i dumnym krokiem wchodzę do strefy zmian, szukając swojej miejscówki. Panowie na bramce rzucają ze śmiechem: “fajny rower”, ale nie rusza mnie to, o podium przecież walczyć nie będę.
Meldujemy się w hotelu (bo start o 9.00 i dojazd rano z małą N byłby mission impossible). 180PLN za pokój, w końcu lato, na dodatek niedaleko jeziora, to i swoje trzeba zapłacić, ale na szczęście pyszne śniadanie jest wliczone w cenę.
RAZ, DWA, TRI…
Rano, już na miejscu, po wielu przebojach rozgrzewam się koło strefy zmian. W gardle sucho, serce wali, jakbym już się ścigała. Przeczesuję wzrokiem tłum, częściowo już czarny od pianek. Szykuję się, przejęta atmosferą. Wprawy brak, więc ciągle coś mieszam i sprawdzam. Czepek? Mam, był w pakiecie (inaczej to drobiazg – jakieś 20/30PLN). Okularki? Są. Na otwarte wody są dostępne inne, takie z szerokim kątem widzenia. Jakoś 100PLN za widoczność premium.
Niewiele później młócę już wodę w zbitej grupie pływaków. Na samotność narzekać nie mogę. Ktoś mnie łapie za nogę, ktoś sprzedaje pacnięcie w głowę. Robię szeroką nawrotkę i ruszam wreszcie swoim tempem. Wychodzę z wody szybko, adrenalina buzuje, gdy widzę, ile osób zostało jeszcze w jeziorze. Szybko, szybciej!!
W strefie zmian robię, co mogę, zerkając na chłopaka obok i “ściagając” od niego kolejne ruchy. Zrzuca mokrą piankę i zostaje w jednoczęściowym stroju triathlonowym (za 400PLN można już mieć, choć te lepsze kosztują znacznie więcej). Zostanie w nim już do końca zawodów, podczas gdy ja będę odprawiała fuszerkę. Pod pianką mam sportowy top i biegowe getry. Strój kąpielowy też byłby niezły, ale nie mogłam się zdecydować, czy lepszy byłby mały striptease przed wejściem na rower, czy może jazda w mokrych majtkach.
Jadę!!! Stres dawno przepadł, jestem w swoim świecie. Na trasie jeszcze dość pusto. Pedałuję, ile sił w nogach. Wiem, że to będzie mój najsłabszy punkt programu. Aerodynamika: zerowa. Opony: szerokie. Pedały: normalne. Buty: biegowe. Lemondka: raczej, że brak. Specjalny kask? Nie. Bidon z długą słomką: wow! To takie coś istnieje?
Nie musiałam długo czekać na bycie wyprzedzaną. Jestem jak Jaś Fasola w jednym z tych głupich filmików. Daję z siebie maxa, a po mojej lewej przewija się, mam wrażenie, każdy zawodnik, jeden po drugim. “Ooo, to na tym pani jedzie??” zagaduje jeden z nich. Ano jadę. Próbuję, ale jestem jak we śnie, w którym za cholerę nie da się przyśpieszyć ucieczki.
Szosówka – conajmniej 3 000 PLN. Rower czasowy raczej więcej. Plus buty i pedały SPD – jakieś 500PLN. I bajery, jeśli lubisz. A jak się chcesz ścigać tak na serio, to polubisz.
Pedałuję, jak szalona, choć wstyd mi nieco i wpada myśl, żeby podziękować za tą równą-nierówną walkę.
No ale sorry, dziewczyno, ścigasz się już tylko ze sobą. Wymiatacze zostawili za sobą tylko kurz i wiatr. Amatorzy, w tym sporo takich z tuszą – uszczerbek na mojej ambicji i czystą zazdrość o sprzęt.
Cisnę do końca, zmotywowana, że nie zamykam stawki mimo mojej “strzały”.
“Chcę już biec!!” – wołam do P., który czeka koło finiszu rowerowego. Pamiętam dźwięk kilku chipów “pikających” jednocześnie przy wbiegu do strefy. Przeszły mnie ciarki, emocje podczas zmian dyscypliny są silne, pozytywne.
No, są MEGA.
Biegnę. Już tylko prosto do mety, już to mam, już to znam. Dostaję turbodoładowanie. Wyprzedzam tych, którzy są jeszcze na trasie. Zaliczam wystrzał endorfin, zaczynam nawet zagrzewać do biegu tych, których spotykam przed nawrotką, gdy sama już z niej wracam.
Jeszcze kilometr i dwa i trochę i jestem, zrobiłam to, META, no bosko!
Przechodzę do normalnego tempa. Spaceruję sobie i szukam P. i N.
Nie ma zmęczenia, dystans był krótki. Oddech wraca do normy nawet nie wiem kiedy.
Hmmm. To już???
Chcę więcej!!!!
Lojalnie ostrzegam, że ta potrójna zabawa uzależnia. Czekały mnie więc długie godziny przed kompem, z excelem, surfowaniem po stronach triathlonów i wczytywaniem się w zakładki “opłaty startowe”.
Dołączenie do klubu tri – średnio 300PLN/msc. Za grupowe treningi, bo indywidualne to rzecz jasna będzie więcej.
Karnet na basen, jeśli nie ma się Multi – jakieś 100PLN, da sie taniej, da się drożej, wszystko się da.
Czy triathlon to lans?
Tak.
A czy bieganie to lans? Coraz częściej tak.
Wystawię się może na pożarcie (ale pamiętajcie, że mam małe dziecko!!). Triathlon to lans. Nikt mi nie powie, że jest inaczej. Sprzęt robi ogromną różnicę, zwłaszcza rower. Pozwoli zyskać cenne minuty, gdy jesteś na przedzie stawki. Uratuje przed zamykaniem zawodów, jeśli z kondycją nie ma szału.
A to kosztuje, chyba, że masz sponsora, bogatych rodziców albo spadek po wujku.
Czy uważam, że warto?
Pewnie, ale nie za wszelką cenę. Mierzyć siły, również finansowe, na zamiary i tyle.
Czy jeszcze wystartuję?
Tak, ale tylko raz na jednej z topowych imprez i raz na lokalnej, za dobrą cenę 🙂 Zabieram Krossa, ale po tuningu na lepsze opony. Na swoim drugim triathlonie zaliczyłam podium w kategorii wiekowej trenując standardowo tylko bieganie, więc kusi mnie, kusi…
Czy piszę tak, bo jestem zazdrosnym trollem?
Pewnie, że bym chciała dołączyć do klubu. Sprawdzić, na ile mnie stać mając prawdziwą kolarkę.
Odpadam, bo w tym momencie mojego życia zwyczajnie nie mam funduszy na tak drogą zabawę, a nie bawi mnie miejsce 200/250 na góralu w Koziej Wólce.
A tym, którzy mogą sobie pozwolić na triathlon pełną gębą życzę SZCZERZE powodzenia i dobrego ścigania, bo wiedząc, jak ono smakuje, rozumiem Wasze treningi o 4 rano (i te o 24 też).
I to by było na tyle. A Wy się tam 3majcie 🙂
P.S.
Relacja z mojego debiutu: KLIK
…i z drugiego triathlonu (MTB): KLIK
17 thoughts on “NO PAY NO PLAY – droga moda na triathlon”
Hej,
Miałam tak samo podczas pierwszego TRI. Super pływanie i potem ten wzrok niedowierzania wielkich facetów, którzy mijali mnie i mój “rekreacyjny” rower – nie mogli uwierzyć, ze ich tak odstawiłam.
I co z tego, rower miałam jaki miałam – umiejętności podobne – więc ten etap był dla mnie owszem walką, ale i wielką przegraną.
Na bieganiu dałam czadu – mimo uczucia nóg z betonu – byłam bliska swojej życiówki.
Na koniec okazało się, że znalazło się dla mnie msc na podium.
Mocno zbudowana udałam się na kolejny, trochę dłuższy TRi. Umierałam, bo na trasie nie było wody, ale ukończyłam go.
W kolejnym wzięłam udział jako członek sztafety – tez gorąco polecam, bo to super zabawa!
ANYWAY
2015 odpadłam – urodziłam małego człowieczka
W 2016 startuję od nowa – coś jak debiut, tylko teraz już wiem czego się spodziewać. Poluje też na rower – tamten sprzedałam wraz z miejską kozą, odłożyłam trochę i… pewnie i tak kupię jakiegoś używanego “poloneza” ale i tak warto.
Piankę mam oszukaną z decathlona – dla surferów. HAHAHA tutaj uważam, że ważniejsze są umiejętności, a nie sprzęt.
TRI LANS
podpisuję się obiema stopami 🙂 ale to wszystko zależy jak do tego Podchodzisz. Ja na ten przykład byłam mega dumna z siebie, że ze słabym sprzętem, a nawet jego brakiem udało mi się ukończyć, a nawet całkiem nieźle sobie poradzić w tych tri. Teraz będę gonić samą siebie – reszta się nie liczy, bo jestem TOTALNĄ AMATORKĄ 🙂
Pozdrawiam no i może do zobaczenia gdzieś ta,
Dzięki za komentarz! Gratuluję i życzę dużo sukcesów w ściganiu się z samą sobą i nie tylko 🙂
Szacun Mamuśka
ja swój pierwszy sezon [5 zawodów] ukończyłem na rowerze MTB, Nie inwestowałem w sprzęt ponieważ chciałem sprawdzić czy mi sie spodoba ? to miała być zabawa i odskocznia od pracy. Udało się, wciągnęło mnie i paradoksalnie 2 sezon [na lepszym sprzęcie uważam za nieudany]. Musiałem wrócić myśleniem do początków czyli na zasadzie tri for fun i będzie dobrze. Co do kosztów to u mnie udało się załatwić dofinansowanie od Pracodawcy – zawsze warto spróbować.
Nie mam roweru i przygotowuję się do Ironmana. Połówkę zrobiłem dwa lata temu na szosie brata ciotecznego, nawet buty rowerowe miałem jego (na szczęście miał ten sam rozmiar). Jestem studentem i wystarczy trochę pogłówkować, by zrobić tri ze studenckim budżetem. Trzeba chcieć! Jesli się tylko narzeka, to nic z tego nie wyjdzie. Triathlon to nie lans! To pokonywanie słabości i przekraczanie swoich granic. Tak samo jak na pierwszym maratonie.
Podpisuję się pod tym postem. Wiele z kosztów, które napisała autorka można bardzo zmniejszyć. Ja z pianki nie korzystałem +700 zł, rower można kupić szosowy używany już od 1000 zł +2000 zł, Pokoj w Katowicach na Airbbnb 100 zł na dwie osoby (zamowiony w przeddzien startu) +50 zł, stroju do triatlonu i pasu też nei kupowałem (na polmaratonie warszawskim w tym roku rozdawali nerki wiec wzialem nerkę 🙂 +400 zł. Butów spd tez nei mialem – jechalem na noskach. (a robilem 1/2im) Generalnie da się przyciąć koszta, a jak startuje się przez parę sezonów to dobiera się kolejne elementy etapami 🙂
To ja Was chyba trochę zaskoczę. Swoją szosę kupiłem za 790 zł z przesyłką, żeby nie było to aluminiowa rama Fausto Coppi Myth z aluminiowym widelcem. Trochę musiałem się napracować przy szprychach i nasmarować łańcuch i to wszystko. Później założyłem dwie ładne opony po 25 zł pod kolor ramy i na treningu z kolarzami rower rzucał się w oczy, a wyceniony został na około 2000 zł 🙂 Mój strój startowy, to strój na rower z Lidla za jakieś 40 zł. Buty do biegania również były z Lidla. Kask za 20 zł odkupiony z OLX. Okularki do pływania z jakiegoś sklepu za 20 zł. Bidon miałem zrobiony z litrowej butelki po napoju z dziubkiem. Puszkę proszku ISO kupiłem za 25 zł, ale wystarczyło mi na cały sezon. Żeli nie miałem, zamiast tego małe batoniki z chałwą plus próbka żelu, która była w pakiecie startowym. Ach jeszcze koszulka, którą zakładałem po pływaniu 25 zł. Pianki nie kupowałem i nie wypożyczałem. Pas na numer z Decathlonu za 18 zł.
Pływałem w stroju rowerowym, po pływaniu założyłem koszulkę, skarpetki, buty i kask. Po rowerze zmieniłem kask na czapkę z daszkiem jakąś starą z szafy 🙂 W tym sezonie debiutowałem i w sumie startowałem 4 razy. Jedyne co dołożyłem, to SPD, buty na rower i buty do biegania. SPD kosztowały 150 zł, buty z Lidla z przecen za 50 zł, a buty do biegania 550 zł (dużo, ale mam dopasowane pod pronację i do wagi ciała i dzięki temu moje kolana mają łatwiej, więc to była również inwestycja w zdrowie).
Także da się też taniej. Robię to dla siebie i nie są dla mnie ważne miejsca, które zajmuję, tylko czas jaki osiągam. To z nim walczę i chcę go poprawiać. W tym roku nie udało mi się złamać 3h na 1/4 IM, ale zabrakło mi 4 minut – problemy techniczne w czasie biegu 😛
Nie robię tego dla lansu, a przynajmniej tak myślę. Inni mogą mnie tak odbierać, ale to już ich problem 🙂
W zeszłym roku w grudniu kolega rzucił hasło, że wystartowałby w triathlonie, ale samemu mu się nie chce. Na co odpowiedziałem, że nie jestem w stanie przebiec 3,5 km, żeby nie zaczęły boleć mnie kolana. Jednak już po tygodniu się zaczęło. Przygotowania, przygotowania, przygotowania. I wystartowałem, z czego się bardzo cieszę 🙂
Obecnie trenuję 6 dni w tygodniu, około 7h. Zamierzam w następnym sezonie zmierzyć się z 1/2 IM. Do sprzętu dojdą nowe koła, bo te już się zużyły.
Reasumując jeśli się chce, to można zrobić to taniej. Jednak masz rację Tri sport jest drogi, ale ja na szczęście trafiłem na ludzi, którzy mają zdrowe podejście. Szosa, czy raczej czasówka z karbonu za np. 20 000 zł sama nie pojedzie 40km/h, buty za 1000 zł same nie pobiegną chociaż po 4:30/km, a pianka za 1000 zł też sama nie popłynie w tempie 20 min/km albo szybciej. To wszystko musi zrobić człowiek.
A na koniec taka mała dygresja. W trakcie mojego debiutu przy prędkości 35km/h na rowerze obok mnie przemknął jakiś człowiek na góralu z oponami jak balony. Przejechał tak jakbym stał w miejscu 🙂
Na mecie nie udało mi się go złapać, ale szczerze chciałem mu pogratulować! 🙂
Także nie przejmuj się rowerem. Bierz swojego krosa i pokaż im co potrafisz!
Fajny tekst, to prawda, że w triathlon bawi się sporo osób “kasiastych” ale naprawdę da się osiągać dobre wyniki bez napadania na bank. Piszę to z perspektywy 15 lat w triathlonie. Jak kogoś stać dlaczego ma nie wydać 20 czy 30 tys. na rower? Czy kobiecie która kupuje krem albo szminkę za 300 złotych ktoś może tego zabronić, tylko dlatego że nie jest Miss Polonią? Róbmy swoje i nie dajmy się zwariować! Na używanej szosie kupionej za 600 zł ścigałam się przez 4 sezony i moje wyniki były naprawdę podobne do tych osiąganych kiedy przesiadłam się na porządną szosę za 6000, ale radość z posiadania nowego roweru ogromna i motywacja do treningu na kolejny rok. Warto też umawiać się na treningi przez fora itd, tam często są pasjonaci którzy podzielą się wiedzą za darmo!
Mam na sprzedaż za 1500 Meride race 800 z lemondka plus nowe tri siodełko rower rocznik 2013, kupiony w 2014 r nowy. Rower serwisowany rozmar L, ciężko mi oddać ale żona naciska choć na nim był mój debiut w tri…oddam w dobre ręce możemy się dogadać np na trzy raty 😉
Planuje IM. Moja szosa kosztowała mnie… 1k… Po zmianach siodełka, korby, łańcucha i zakupie butów SPD SL wyszło ok. 600-700zl. Można taniej. Trzeba chcieć. Pełen IM można zrobić za 400zl… Czy to dużo? Przeciętnie. Bieg na 150km kosztuje mnie ~200zl, więc 400 zł za IM jest do przeżycia. Chciałem pojechać w Gdyni – przegięli z ceną…
Czytając ten tekst mam wobec niego bardzo ambiwalentne uczucia.
Z jednej strony także smuci mnie znaczna dewaluacja wyczynu jakim jest ukończenie triathlonu i presja na sprzęt, z drugiej strony nie mogę zgodzić się z postawioną tezą.
W mojej opinii autorka sama tak mocno uwierzyła w te słowa, że stały się one prawdziwe, ale są one prawdziwe tylko dla osób, które bardzo mocno w nie wierzą.
6 czy 7 lat temu usłyszałem, że są zawody triathlonowe i postanowiłem wystartować. I woda miała jakieś 17 stopni, a praktycznie wszyscy wystartowali w kąpielówkach, (lub strojach kąpielowych oczywiście), po 25 minutach wyszedłem z wody i nawet nie pamiętam, żebym przemarzł jakoś strasznie, dzisiaj gdy pianki są już łatwo dostępne organizatorzy lubią je zalecać, głównie ze względu na słabych pływaków, sam uwielbiam pływać w piance, ale wiem, że bez niej można się jakoś obejść.
Rower jest rzeczywiście największym wydatkiem, ale to przecież ROWER! Nawet tani rekreacyjny nowy rower kosztuje w okolicach 1000 zł, a na przyzwoitej używanej szosce za 1500-2000 zł można spokojnie zajmować czołowe miejsca. Co do reszty sprzętu to omijając przymiotnik “areo” i kierując się logiką, cenowo nie różni się on od innych sprzętów sportowych, i tak: Przyzwoity strój startowy można kupić w cenie stroju kąpielowego dobrej firmy, buty rowerowe zużywają się znacznie mniej od biegowych więc de-facto są tańsze.
I można wymieniać tak prawie bez końca. Moim osobistym zdaniem przeświadczenie, ze triathlon jest drogi bierze się głównie od samych zawodników, którzy wierzą, że drogi sprzęt jest niezbędny do wygrywania i marketingowców, którzy tę wiarę krzewią. Taki sam los spotkał by bieganie, gdyby tylko dało się w nie wlepić jakiś super-sprzęt.
ej.. kup sobie starą używaną szosę. da sie takie upolować. buty + SPD jak popatrzysz na forach poczekasz na okazję tez za 200 pln kupisz – wiem – sam tak zaczynałem. i 3 sezony już za mną, a ja na gorskie triathlony wciąż te starą szosę wożę. na prawdę da się taniej. a noclegi – wielu zawodników bierze namiot, śpi w aucie czy kamperze. ja już tez odpusciłem fajne hotele – szukam po taniości, bo może 200 pln nie powali domowego budzetu, ale jak jest 6-7 imprez w roku zaczyna robić różnicę. na prawdę da się taniej
a fun jest…. powodzenia
Takie podejście mi się podoba 🙂 powodzenia!!
Kocham Cię! Normalnie trafiłaś idealnie… to co napisałaś nie dotyczy tylko triathlonu, biegania, pływania ale też zwykłej siłki gdzie ja w swoich legniach z chińskiego marketu jestem swego rodzaju maskotką!
zgadza się ale, co się przejmować, na szczęście chodzę na mało wypasiona siłkę, ale za to ze świetną atmosferą, ale bywałem tez na innych i podzielam Twoje obserwację
Trochę się nie zgodzę co do ceny triathlonu, bo można to wszystko rozłożyć w czasie. Fakt triathlon jest drogi, ale nie trzeba mieć milionów żeby w nim brać udział. Szosówkę można kupić już z pedałami do 2000 zł. Jeżeli jest się początkującym nie poczujesz czy masz ramę carbonową czy aluminiową. Przerzutki tez nie muszą być z najwyższej półki. Rowery mocno staniały przez ostatni rok i na prawdę fajne modele można trafić na 2000. Ja swój strój CEP-a wychaczyłam w internecie na super promocjach za 250 zł, buty niecałe 200 zł i model do triathlonu. Piankę dopiero mam od tego roku, wcześniej startowałam bez. Jeżeli się chce da się to wszystko załatwić za trochę mniej niż piszesz. Ja mam inny problem jeśli chodzi o triathlon. Fakt, że wszyscy go robią, a potem się chwalą, że są triathlonistami. Teraz w towarzstwie trzeba być triahtlonistą bo inaczej nie istniejesz. A powinno być rozgraniczenie, na ludzi którzy spróbowali triathlonu i tak jak ty piszą o tym na wesoło i na ludzi którzy naprawdę traktują to jako pasję, poświęcają się temu i śmiało można ich nazywać triathlonistami. Już nie wystarczy uprawiać CROSSFIT, biegać teraz każdy musi brać udział w traithlonie. To jest nowa moda, anie nowe hobby 🙁 Przykre to jest, ale tak działa nasze społeczeństwo dlatego niech mnie zjedzą razem z tobą. TRAITHLON to ogromny LANS !
Niech jedzą 🙂
Kwoty, które podałam są oczywiście uśrednione. Sama zresztą opisałam swoją wersję, dużo tańszą, a jeśli komuś zależy po prostu na ukończeniu, to spokojnie się da.
Ceny szosówek w strefach zmian dochodzą do niebotycznych kwot (sama zresztą to pewnie dobrze wiesz). Pięciocyfrowych. Czy taki rower pojedzie szybciej, niż taki za 2k PLN? Może minimalnie, ale dla osób spoza czołówki nie ma to przecież znaczenia, o podium nie walczą.
A jednak lans jest i ludzie inwestują x pln, żeby mieć kosmiczny rower, na którym będą się dobrze prezentować na zdjęciach na FB. Nie mam nic do bogaczy, ba, zazdroszczę 🙂 Sama przy nadmiarze gotówki zainwestowałabym w przyzwoitą szosówkę, bo triathlon faktycznie jest emocjonujący i uważam, że warto. Szkoda mi tylko tego klimatu, który się zrobił wokół tri – tego LANSU, u którym też piszesz. Myślę, że trochę “winne” są te dystanse – 1/10, 1/8… Bardzo tolerancyjne limity czasowe… i dostępność sprzętu/treningów. Byłam w szoku, że na 1/8 startują ludzie, którzy nie potrafią właściwie pływać…
Trochę chaotyczna ta moja wypowiedź, ale pewnie wiesz, co mam na myśli.
Podobnie jak Ty, uprawiam sport od dawna i nie kieruję się modą. Dlatego czasem mam już dość lansu wokół biegania, wszechobecnych życiówek, szumnie nazwanych treningów i roztrenowań.
I taką właśnie niechęć budzi we mnie triathlon, ale nie ten prawdziwy, SPORTOWY, z pasją, ale ten POZERSKI, nie tyle z pasji do sportu, ile do chwalenia się.
Pozdrawiam, powodzenia!! 🙂
Tak sobie pomyślałam.. trochę jak z F1. Od małego mnie to fascynowało, ale nadziwić się nie mogłam, że w gruncie rzeczy to trochę nie fair i naiwnie pytałam taty: dlaczego ten pan nie ma szans, bo mu się auto popsuło? A może tak naprawdę jest lepszy od tego lepiej sponsorowanego?