top of page

DETERMINACJA. Lepsza niż motywacja!

Pierwszy kilometr na trasie maratonu jest zabawny. 1km. Świeżość, uśmiech. Perspektywa kolejnych 41 zdaje się abstrakcyjna. Tym razem było jednak inaczej. Świeżości brak, uśmiech – tylko z automatu, na widok fotografa. Miałam przed sobą 98% dystansu, ewidentnie coś nie tak z brzuchem i wiedziałam, że to, czy dobiegnę zależy tylko od niej, bohaterki dzisiejszego tekstu – DETERMINACJI.

 

Otwieram cykl PSYCHOLOGIA SPORTU- . Tadaaam. Kręci mnie ta dziedzina. I najpierw miało być akademicko. Chciałam Wam pozbierać cytaty, przykłady, wyciągi z różnych źródeł. Zakopać się w teorii. Chciałam, ale minęły dwa miesiące, a temat leżakował. Po czym przeczytałam kolejną książkę o psyche biegacza i odkryłam, że nic w niej nie odkryłam. Dlatego dałam sobie błogosławieństwo na pisanie po swojemu. O tym, co przetestowałam na sobie i co zaskoczyło.

Nie jestem psychologiem ani trenerem, tylko pasjonatką biegania i kopania w zakamarkach psychiki 🙂 Starczy? Sami ocenicie 😉

 

Determinacja to dla mnie motywacja podkręcona uporem. Motywacja jest bardziej ulotna i kapryśna. „Nie mogę się dzisiaj coś zmotywować”, „nie mam motywacji, żeby wyjść w taką pogodę”, etc. – tak to działa. I choć motywacja sama w sobie pełni olbrzymią rolę (i będzie o niej osobny tekst), dla sportowca jeszcze cenniejsza będzie determinacja.

Jest dojrzalsza, bardziej uparta i odporna na chwilowe załamki. Co więcej, ona się tymi załamkami karmi. Wystarczy wiedzieć, jak działa, aby stała się genialnym kompasem na drodze do realizacji sportowego celu. I o tym właśnie będzie dziś: jak karmić determinację, aby doprowadziła Cię tam, gdzie chcesz?

SŁOWO SIĘ RZEKŁO. Tajemnica.

OK, cel został wybrany. …bo jeśli nie został, to lepiej nie ruszaj w drogę – i tak nie dotrzesz tam, gdzie chcesz, bo nie wiesz, gdzie jest meta – nawet, jeśli wpadniesz prosto na nią 🙂

Ten klasyk, CEL, jest jednym z głównych „pokarmów” dla Twojej determinacji. Dlatego nie może Cię nudzić. Musi być Twój, upragniony, ambitny, porywający. Taki, o którym mógłbyś nawijać godzinami, taki, którego Twoi najbliżsi znajomi mają już czasem totalnie dość 😉

Myślę, że gdy któreś ze słów jest zbyt wyświechtane, nie robi już na nas takiego wrażenia. CEL właśnie taki się stał. Atakuje nas z poradników, portali sportowych i z profili coachów. Dlatego lubię o nim myśleć jak raczej jak o TAJEMNICY.

Nie zwariowałam. Jasne, że moją „tajemnicę” zna mnóstwo osób (głównie te, które mają ją głęboko-wiecie-gdzie 😉 ). Ale jest niewidzialna dla biegaczy, których mijam w lesie, na mieście, na bieżni. A ich cel jest niewidzialny dla mnie. Wyobrażam sobie, że nad każdym z nich unosi się taka komiksowa chmurka z celem = tajemnicą, niewidoczną na 1szy rzut oka.

„Wystartuję w pierwszych zawodach” – myśli dziewczyna z zaróżowioną twarzą. „Przegonię tego dupka!” – nakręca się chłopak robiący rytmy. „Maraton na jesień. Maraton na jesień.” – powtarza mężczyzna, który wykręca kilkunasty km w 1szym zakresie.

Napędzaj swoją tajemnicą Twoją determinację. Myśl o niej, otaczaj się nią, zapisz sobie w kalendarzu, na ścianie, na lodówce, ale przede wszystkim w Twojej głowie. Stamtąd będziesz ją właśnie odkopywał podczas najtrudniejszych treningów i najpodlejszego dołka.

Od tej pory traktuj swój cel matematycznie, zero-jedynkowo. Po prostu go zrealizuj. Wszelkie rozkminianie „czy to aby na pewno dobry pomysł”, „czy ja aby na pewno dam radę” to bezsens. Musisz sobie na nie odpowiedzieć ZANIM postanowisz, dokąd ruszasz! A potem – sorry, ale słowo się rzekło i nie ma się co nad sobą użalać. Nie zawracasz. Idziesz. Biegniesz. Płyniesz. Bo tak zostało postanowione. TY tak postanowiłeś!

I jeszcze jedno – myśl o determinacji jak o OSOBIE. Zawsze jest z Tobą na treningu. To pewniak, twardzielka. Gdy wymiękasz, ona biegnie krok przed Tobą i nie chce nawet słyszeć o postoju. Gdy pada, moknie razem z Tobą i się z tego śmieje. Nie wierzę, że nie możesz dotrzymać jej kroku. Kto jak kto, ale TY?

UFAJ SWOJEJ MAPIE. Pewność.

Trenując, pracujesz na wysokich obrotach. Również Twój mózg. Dlatego zrób mu przysługę i nie zarzucaj go wątpliwościami, czy Twój plan jest aby na pewno dobry.

Jasne, najpierw dołóż wszelkich starań, żeby BYŁ. Powierz go doświadczonej osobie, która wie, jak pokierować Twoją prędkością i wytrzymałością. A potem uwierz w 100%, że jesteś na dobrej drodze.

Tak właśnie biegam od prawie roku. Ufam swojemu trenerowi, Jackowi Gardenerowi, totalnie. Jeśli podaje mi wynik, na który jego zdaniem mnie stać, po prostu wbijam go sobie do głowy i tak biegnę.

Słyszałeś określenie, że ktoś pobiegł np. maraton „jak po sznurku”, idealnie z planem? Właśnie o ten sznurek chodzi. Trzymaj się go, niezależnie od swojego celu (tfu, tajemnicy ;-)).

Jeśli jest ciężko na treningu, bierz to na klatę. Tak ma być. Przekraczasz powoli jakieś-tam granice.

Nigdy nie rezygnuj (wyjątkiem jest oczywiście kontuzja/choroba!). Myśl o sobie proste i mocne rzeczy: „nigdy nie rezygnuję”, „jestem strasznie zdeterminowany”. Wyobrażaj sobie, jak podziwiają Cię ludzie, których mijasz. „Wow, ale twardy, zimno a on ciśnie” 😉

Brzmi banalnie? Świetnie. Mam wrażenie, że takie banały działają właśnie najlepiej.

SIEDZĘ I SIEDZĘ, MYŚLĘ I MYŚLĘ. Upór.

Pobłażliwość to wróg determinacji. Dlatego trzeba ją ubić szybko i bezwzględnie 🙂 Kojarzysz taką grę w centrach rozrywki – wyskakujące głowy, które trzeba raz-dwa uderzyć maczugą? Dokładnie ta sama metoda świetnie nadaje się na pobłażanie samemu sobie, czyli po prostu odpuszczanie. Gdy na Twojej drodze wylezie taka „głowa” – np. niechciejstwo, pogoda lub wewnętrzny głos „nie dam rady” na zawodach – ubij te myśli od razu. Nie przyglądaj się im za bardzo.

Pokaż mi nocnego marka, który z uśmiechem na twarzy wstaje rano na trening. Scenariusz często jest podobny: dzwoni budzik. JUŻ?! Człowiek leży. Człowiek bardzo chce jeszcze leżeć. Człowiek decyduje, że nie ma siły wstać i on już tak sobie w tym leżeniu zostanie.

A wystarczy…wstać. Zrobić kilka kroków. I wtedy zdecydować, czy faktycznie ZNÓW chce się położyć. Na 99% obstawiam, że nie. A jeśli tak, to spróbuj chociaż przez magiczne 3 dni. 4ty będzie o niebo ławiejszy.

Albo: pada, wieje, psa żal wyprowadzić. Mąż/żona odbiera właśnie swój zasłużony relaks z ciepłą herbatą lub zimnym piwem 😉 – Muszę iść pobiegać… – mówi człowiek. Podsuwa rolety. Załamka. Drzewa się uginają na wiatrze. – Może zostanę? Jeszcze tam złapię jakieś zapalenie płuc. Mąż/żona kocha i kiwa głową. – No jasne, odpuść sobie i zostań! Jutro też jest dzień.

No nie. Jeśli mówimy o DETERMINACJI, to ona po takich podpuchach prześlizguje się jak po rozjechanej żabie.

Ubierz się dobrze, to nie złapiesz nawet kataru. Może jesteś słodki, ale na pewno nie z cukru i deszcz po Tobie spłynie. A za półtorej godziny dołączysz na kanapę z ciepłą herbatą/zimnym piwem/wielką satysfakcją.

W końcu jesteś zdeterminowany. Uparty.

– Kochanie, może dziś odpuścisz? Zobacz, jak tam pada. Ubierasz buty i rozszerzasz twarz w wielkim uśmiechu. – Eeetam, deszcz. Wiesz przecież, że ja nie odpuszczam. Zaraz wracam! Trzask drzwi. Finito. …i wcale nie tak zaraz, bo masz to łyknięcia 15km 😉

Jutro też jest dzień, ale to już będzie inny dzień. Przeznaczony na odpoczynek lub inny trening.

Raz na jakiś czas przypominam o tym swojemu mężowi mówiąc: – Nie mogę odpuścić, jestem w cyklu /treningowym/. Przecież nie odstawia się antybiotyku póki nie skończy się butelka 😉

HIT ME BABY ONE MORE TIME. Adrenalina.

Skoro determinacja to taka twardzielka, trzeba ją karmić mocnymi emocjami.

Proponuję adrenalinę i złość. Już wyjaśniam.

Na pewno kojarzysz taki stan, gdy coś wnerwi Cię tak bardzo, że nie umiesz tego schować w środku. Ciało staje się wtedy przedłużeniem umysłu, chcesz coś kopnąć, trzasnąć drzwiami, roznosi Cię. Wrrr!

I właśnie takie Wewnętrzne Wrrrr genialnie napędza determinację. Wścieknij się. Na to, że Ci nie poszło na jakimś biegu, a przecież trenujesz! Noszfuck! Na to, że ktoś Cię wyprzedził na podbiegu.

Albo choćby na to, że jest Ci czasem tak cholernie ciężko wykulać się na trening, bo masz od groma innych obowiązków, a na dodatek nikt Cię nie rozumie i ta walka jest taaaka samotna.

Otóż nie jest. Pamiętasz przecież, że ZAWSZE jest z Tobą niewidzialna partnerka, determinacja? Wyobraź sobie, że jest taka szybka, jak Ty zawsze chciałaś być. Wyobraź sobie, że jest taka zgrabna w tych legginsach, że chciałbyś za nią biec i podziwiać 😉

Skąd czerpać adrenalinę?

Startuj w biegach pośrednich, na drodze do Twojego głównego celu. Przypomnisz sobie wtedy, po co Ci te godziny samotnych treningów.

Dołącz do jakieś drużyny. Uwielbiam to, jak nakręca mnie bieganie z szybkimi chłopakami z naszego teamu. Samotnie nigdy nie umiem się doprowadzić do takiej mieszanki zmęczenia ze złością 🙂

Wyzywaj sam siebie na mentalny pojedynek 😉 Gdy trening się dłuży lub jest naprawdę ciężki i mam ochotę zwolnić, lubię się trochę skopać. Biegnę pod górkę i mówię sobie coś w stylu: „ooo nie, nie będę tak zamulać! Cisnę!”. Choć nie mam siły, zaczynam jeszcze mocniej tupać w ziemię. Wzmacniam pracę rąk. Prostuję się. Staram się przyspieszyć, choć jeszcze chwilę temu planowałam zwolnić. To sygnał dla mózgu: „Hejjj…jednak nie jest tak źle. Mamy zapas. Biegniemy”.

Robię sprinty i…NIC nie myślę. A gdy już jest bardzo ciężko, a do końca okrążenia mam okrutnie daleko, patrzę w bok i oddycham. Bardzo głośno. Ale nie zwalniam, póki nogi mi nie zaprotestują.

Staram się rozstrzygać takie wewnętrzne pojedynki powyżej linii nóg – w płucach albo głowie.

Magiczne właściwości mają też…przekleństwa. Spróbuj! Gdy włączy Ci się czułość dla samego siebie, rzuć wewnętrzne „Weeeź, nie pier**. Biegnij”. I jeszcze jedno. Zrób czasem trening na autentycznym nerwie, np. po kłótni. Obstawiam, że wejdzie pięknie, a Ty znajdziesz w sobie luz lub/i rozwiązanie. * Nie lubię mądrzenia się, więc mocno liczę, że nigdzie nie zahaczyłam o taki ton. Podczas pisania tego tekstu przypomniałam sobie, dlaczego zawsze to robię gdy mała N. śpi –  tym razem zdążyła pomalować białe krzesło na zielono, więc brakuje mi czasu na zważenie słów. Lecę ratować krzesło, a słowa puszczam w świat 🙂 Aha, jeszcze moment. Dlaczego myślę, że to wszystko działa?

Mam się za osobę zwyczajną, ale zdeterminowaną. Lubię taka być bo widzę, że to działa jak sprzężenie zwrotne.

Uparłam się, że będę biegała z małą w wózku i udało się mimo, że „zwykłe” spacery to była zwykle rozpacz i noszenie na rękach. Ba, jeden z półmaratonów przebiegłyśmy BEZ spania –  zero płaczu i 1h50min w wózku – nie uwierzyłabym, gdybym sama go nie pchała 🙂

Uparłam się, że przebiegnę drugi maraton <3:30 i zrobiłam to, choć od pierwszego kilometra skręcało mnie z bólu brzucha. 32km nie był problemem. Problemem były całe 42km i miałam na trasie milion myśli, ale żadna nie dotyczyła poddania się. A gdyby dotyczyła, ubiłabym ją metodą na maczugę 😀 Skok w bok: POZNAŃ MARATON. Tym razem prawdziwy.

Myśl dużo o swojej tajemnicy – celu. Bądź w 100% pewnym siebie i planu, którym się kierujesz. Nie pobłażaj sobie. I podkręcaj się adrenaliną.

Karm porządnie swoją determinację. To Twoja najlepsza, sportowa partnerka i macie ze sobą bardzo dużo wspólnego. Zmierzacie w tym samym kierunku. I też nie lubi chodzić głodna 🙂

P.S. Spodobał Ci się ten tekst? Jeśli tak, to napisz. Nie wspomniałam o tym, ale na determinację (również taką do pisania) genialnie działają nagrody. I krytyka też 🙂 [optin-cat id=”6802″]

31 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page