top of page

DOLINA BARYCZY – rzeki szum, ptaków śpiew

Boże, jak dobrze, że nas nikt nie widzi! Stolica wybyła już na weekend. Nasz plan jest identyczny, ale póki co mamy 23:00, mój mąż lekko zirytowany (ups…) montuje bagażnik rowerowy, auto pęka w szwach od rzeczy „na wszelki wypadek” (znów ups), a mała N. biega po chodniku w piżamie i niecnie zakłóca nocną ciszę. Jeśli masz chwilę, wciągaj brzuch i wciskaj się na siedzenie między mną, fotelikiem małej a torbą z prowiantem. Jedziemy nad Dolinę Baryczy 🙂

„Rzeka Barycz liczy sobie 133km długości. Zaczyna swój bieg koło Ostrowa Wielkopolskiego, a kończy go, wpadając do Odry (…). Miejsca te jak nawias zamykają jeden z bardziej urokliwych zakątków Polski, na który składa się mozaika stawów, mokradeł, lasów, pól oraz łąk”. (www.barycz.pl) Brzmi dobrze, co? 🙂

Z Warszawy droga jest nudna, prosta, szybka i dość pusta. Autostrada, ekspresówka, ekspresówka bez stacji benzynowych (error!), a potem już tylko wioski, drzewa, ciemność i poczucie, że to już niedługo, bo wszędobylskie światła miasta zostały gdzieś całkiem daleko, a tu mają tak ciemno, że ciśniemy wciąż na długich.

Jest już grubo po 2 w nocy. Kluczymy między wioskami za GPSem, który kieruje nas na jedyne pole namiotowe  w okolicy. I gdy na nie docieramy jesteśmy w lekkim szoku – ono tu jakoś nie pasuje! A  już na pewno odbiega od tego, co nam znane. Domasławice to taki camping w wersji premium. 1sza klasa. Jest środek nocy, a my zafascynowani oglądamy mapkę przy bramie wjazdowej. Wszystko pięknie oznaczone i rozrysowane, no profeska. Miejsce na namioty jest na samym końcu, pod ścianą lasu. Kulamy się na jedynce i rozglądamy. Duży obszar. Boiska. Równo przycięta trawa. Domki jedne, domki drugie, nowe. Park linowy. Drzewa i polana. To tu.

P. gasi silnik, bo muszę Ci tu dodać, że mamy świętą tradycję – kłótnię o miejscówkę 🙂 Ja to bym chciała gdzieś w chaszczach, pod drzewem, na przyczajce, na dziko. P. lubi mieć dobre oświetlenie, jak najbliżej do łazienek, a najchętniej i najbezpieczniej to by było w ogóle na samym środku, bo żadna gałąź nie spadnie i nas drzewo nie przygniecie w razie Wielkiej Burzy. (Zgadnij, które z nas jest sercem, a które rozumem 😉 ).


Stoimy tuż przed znakiem „STREFA CISZY”, omawiamy, gdzie by tu wbić tego śledzia, a N. wyczuwa przygodę, przeciera ślepia i postanawia do nas dołączyć.

O nie.

Trzecia rano. Robi się jasno. Namiot stoi. Cicho tu i dokładnie tak, jak miało być. Ptaki tylko śpiewają jak nakręcone. N. je uwielbia (tak oświadcza). I lubi „memiot”. I świnka Peppa też lubi namiot. I ptaszki lubi. ĆŚŚŚŚŚŚ. Powtarzamy to na zmianę. Z jej śpiewem, nawijką i chichotem w środku nocy nie pasujemy do „STREFY CISZY”. Mała skacze po karimacie, a my przechodzimy różne fazy od głupawki po lekką rozpacz. Jest coraz jaśniej. W końcu wchód. Wychodzę i cykam zrezygnowana fotkę. N. oznajmia: „już jest dzień, mamusia”. Cudownie, miśku, ale jeszcze nawet nie mieliśmy nocy. Spaaaaać. Piąta rano, ostatnie spojrzenie na godzinę. N. dalej się kręci, nie śpi gadzinka. Zzzzzz. Nic to, ja odpadam.

*

Rano zaczyna się 2h później. Co tam zmęczenie, gdy otwierasz namiot, a przed Tobą tylko las i hamaki zawieszone między drzewami!



Ty już też wstawaj i zobacz, ile tu drobnych atrakcji i udogodnień. Mnóstwo przestrzeni na rozbicie namiotu. Przyłącza do prądu i kraniki z wodą. Zieleń, ptaki. Restauracja, mini-plaża, mały staw z łódką, plac zabaw, zadaszone wiaty na piknikowanie, park linowy, tor z mini-quadami, boiska, dmuchany basen, z którego lada moment skorzystamy, bo żar leje się z nieba.

Wszystko jest tutaj zadbane i porządne. Pracownicy campingu się uwijają, koszą trawę, rozkładają krzesła na tarasie restauracji, odbierają telefony na recepcji. Łazienki wprawiają nas w szok na plus, daleko im do zużytego, znanego nam standardu, wszystko tu jest czyste, nowe i idealne na wypad z dziećmi.




OK, czas przykrócić ten „pamiętnik z wakacji” i pokazać to, co Cię najbardziej zainteresuje. Konkrety!

JAK SPĘDZIĆ TU CZAS?

Dolina Baryczy to przyroda i historia. Ten weekend spędziliśmy z parą przyjaciół (również 2+1)  i zgodnie postawiliśmy na punkt nr 1. Okolice są jedną wielką siecią ścieżek rowerowych. Tym razem była to zupełnie inna jazda niż na naszym małżeńskim wyskoku na Single Track, ale i tak pokonaliśmy całkiem ładny kilometraż (ok 60km w ciągu dwóch dni) – owacje się należą dla naszych dziewczynek!

Skok w bok: Single track – ahoj, rowerowy raj! Wybraliśmy trasę dość oddaloną od campingu, ale jedną z najbardziej znanych. Uroczo tam. Stawy, rezerwaty przyrody (w tym drugi co do wielkości w Polsce, zaliczany do najcenniejszych ekosystemów na świecie – Stawy Milickie) i ptaki (jest ich tutaj kilkaset gatunków i na mapach oznaczone są miejsca do ich obserwacji – dla starszaka to fajna opcja 🙂 ).

Trasy są urozmaicone, tą naszą jechaliśmy zarówno po lesie, jak i ulicy i okolicznych miasteczkach. Kilka razy zdarzyło się nam zgubić trop, ale od czego ma się zaradnych mężów? 🙂


Na trasę warto wziąć prowiant, ale w razie czego po drodze można się załapać na lody, a nawet zupę rybną (generalnie ryby tutaj królują, zwłaszcza karp) w uroczej miejscówce o nazwie Ostoja. Tuż obok knajpki jest podobno agroturystyka, po której swobodnie biegają sobie koniki polskie – czytałam o tym miejscu dużo dobrego, ale uparliśmy się na namioty.


Drugą atrakcją są kajaki, na które zdecydowalibyśmy się, gdyby nie nasze dwie ruchliwe dwulatki. Na miejscu jest sporo wypożyczalni, również takie, które oferują dowóz kajaka w wybrane miejsce. Widziałam też specjalne modele z siedzeniem dla małego dziecka. Dla miłośników historii również znajdzie się sporo perełek – pałace otoczone starymi parkami, wiejskie chaty, stare kościoły.

NASZ CAMPING SAM W SOBIE BYŁ NIEZŁĄ ATRAKCJĄ – do tego stopnia, że pierwszego dnia wyściubiliśmy z niego nos tylko na wypad po składniki na śniadanie na trawie i wieczornego grilla.

Mamy tutaj:

– wyjście na leśne ścieżki piesze i rowerowe park linowy, z którego goście campingu mogą korzystać do oporu – przeszłyśmy go z dziewczynkami i było przy tym sporo emocji, od śmiechu po strach 😉 mini-plażę i dmuchany basen – zawsze to jakaś opcja, gdy jest gorąco staw z łódką, którą można się kopsnąć na drugi brzeg 🙂 plac zabaw korty tenisowe boiska do gry w kosza i nożną tor do mini quadów – super dla nieco starszych dzieci restaurację – na dodatek z pysznym menu! Pierogi z jagodami – mmmm. Spory wybór potraw, solidne porcje i smaczne gotowanie. Standard zdecydowanie wyższy niż znane nam proste, campingowe gotowanie w tego typu przybytkach. Na jedzenie trzeba trochę poczekać, ale warto. Zwłaszcza, że można usiąść na dworze, a wokół jest tyyyle atrakcji…

Dla dziewczynek frajdą było nawet zwykłe spanie pod namiotem, bujanie się na hamakach, jedzenie w plenerze i zaczepianie psów, kotów i…kóz, którymi nasza N. była w równym stopniu zafascynowana jak przerażona 🙂 Zwłaszcza, gdy okazało się, że biegają sobie po campingu samopas i lubią dołączyć do pikniku.


DZIECKO POD NAMIOTEM?

Które z nas za dzieciaka nie skakało z radości na myśl o nocy pod namiotem? Coś w tym jest. Bliskość natury, swoboda i klimat. W czasach przed N. namiot oznaczał dla nas głównie wyprawę w skały, często gdzieś na dziko. Wczesne wstawanie, szybkie śniadanie, wspinaczkę, a potem wieczorne wino czy zimne piwo, ognisko, czasem gitarę, śpiewanie. Cudowny klimat!!

Z małą też jest przyjemnie. Inaczej, bo nagle odpada dotychczasowy spontan i „gdzieś tam się coś kupi”, „gdzieś tam się rozbije”. Namiot z juniorem to oddzielny temat i być może kiedyś coś o nim naskrobię.


POCZEKAJ JESZCZE MOMENT!

Łap kilka obrazków. Może zaserwujesz sobie taki weekend?

Wieczorem leje deszcz. Dziewczynki ganiają po mokrej trawie, jedna nie ma kaloszy, druga kurtki przeciwdeszczowej, ale obie, dzieci miasta, mają frajdę 🙂

Nocą mała N. skacze po namiocie. Gasi lampkę, kiwa głową i oznajmia: „już noc”. Zasypia w kilka minut. Szoook!

Jedziemy rowerami po lesie. Dziewczynki w identycznych fotelikach, z identycznymi kaskami, identycznymi bluzami i identycznymi imionami (wszystko przypadek 😀 ) piszczą raz po raz, gdy rowery zbliżają się do siebie.

Robimy przerwę w pedałowaniu nad stawem. Małe zjeżdżają chyba ze 100 razy mini-zjeżdżalnią, a potem wyjadają wszystko, co miałyśmy w plecakach – od kabanosów, po banany i słodkie bułeczki 🙂

Leżysz sobie wieczorem w hamaku. Możesz otworzyć zimne piwo ze sklepu, do którego masz serio daleko! Gdy przestaniesz rozmawiać usłyszysz CISZĘ, o którą tak ciężko jest w mieście. Możesz zrobić kilka kroków po zroszonej trawie i zasnąć bezkarnie w tym, w czym stoisz 🙂 Budzika nie potrzebujesz. Dowiesz się, że wstaje dzień, bo ptaki zaczną nadawać jak szalone. Rano rozepniesz zamek namiotu i wyjdziesz prosto na trawę.

Bo przyjemne rzeczy wcale nie muszą być drogie. Zazwyczaj są po prostu za darmo…


DOLINA BARYCZY W PIGUŁCE

Gdzie: Dolina Baryczy, camping Domasławice, Goszcz (50km od Wrocławia, 300km od Warszawy) Co: wypad na łono natury. Rezerwaty, ptaki, lasy, generalnie ucieczka od miasta Dla kogo: każdego, kto ma ochotę na prosty relaks blisko przyrody Noclegi: camping Domasławice, 15zł/osobę + 10zł/namiot. Na terenie ośrodka są też dwa typy domków do wynajęcia. Jedne z nich wyglądały na świeżo zbudowane. W okolicy jest dużo innych opcji noclegowych – kwatery prywatne, agro etc. Jedzenie: bardzo dobre na campingu. Ceny różne – porcja dziecięca makaronu (bardzo duża) – 8 PLN, pierogi jakoś ok 15 PLN. Są też droższe opcje, ale naprawdę dobre i smaczne, np. sandacz na pomarańczowym puree 🙂 Opcja b to oczywiście restauracje w okolicy. Jedliśmy w „Starym Młynie” – niestety nie mogę polecić, jedzenie tłuste, bez smaku i drogie. Na kolację najlepszy będzie grill lub ognisko 🙂 Ocena: 4/5. Super miejsce dla dzieci, wielki plus za camping i jego poziom. Mam wrażenie, że mało jeszcze widzieliśmy. Możliwe, że za kilka lat zawiniemy tu ponownie 🙂 Filmik:


PRZECZYTAJ INNY WPIS Z CYKLU WW – WEEKENDOWE WYPRAWY:

Czechy – Singletrack – “Ahoj, rowerowy raj” Ciąg dalszy nastąpi! Wiem, bo gdy tylko opublikuję ten wpis zabiorę się za szukanie miejscówki na kolejny weekend 🙂

33 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

WYSZŁAM NA MIASTO, a tam życie

….w pępku Wwy. Sobie tętni. Idę środkiem, jak w bańce, jak w bajce, niewidzialna. Adidasy nie brzmią na tym zgrzanym chodniku, jak powinny, nie ma stuk-stuk-stukstukstuk. W tej trattorii na rogu włosk

bottom of page