top of page

MIAŁAM BULIMIĘ. Taki koszmar pod banalną przykrywką…

To było rozdwojenie jaźni bez psychiatrycznej diagnozy. W jednej chwili skakałam doładowana euforią, by po chwili leżeć twarzą w mokrej trawie i ryczeć, że oto właśnie, całkiem niechcący, stałam się swoim największym wrogiem.

Miałam to w sobie właściwie od zawsze. Jak gen czy wirus, recesywny albo uśpiony, ale BYŁ i potrzebował tylko kilku czynników, żeby odpalić z pełną mocą.

Bardzo mu pomagałam. Byłam idealną ofiarą: upartą, ale przejmującą się opinią innych. Perfekcjonistką, ale tylko w wybranych dziedzinach. Optymistką, ale tylko na pozór. Miałam naście lat, stacjonarny komputer bez dostępu do neta i wewnętrzny niepokój, który był dla mnie nie do zniesienia. Maniakalnie chciałam intensywnego życia, ale nic nie okazywało się wystarczająco mocne. Mieszałam tak długo, aż stałam się złą osobą i osiągnęłam swoje prywatne dno, o którym mogłabym napisać mroczny – i obstawiam, że nawet ciekawy – elaborat.

Ta jedna potrzeba była ponad wszystkim. Płytka, banalna, obsesyjna jak jasna cholera: muszę, po prostu MUSZĘ schudnąć.  

Pomyślisz, że takie zachcianki ma 99% dziewczyn i całkiem sporo facetów. Możesz popukać się w głowę lub wyłączyć tę stronę zniechęcony moją próżnością.

Tylko wiesz co? Dla kogoś, kto ma zaburzenia odżywienia „muszę schudnąć” to coś więcej niż noworoczne pobożne życzenie. To obsesja, która nie pozwala Ci żyć po ludzku. Bez pstryczka „off”. Dopada Cię na mieście, gdy widzisz swoje odbicie w witrynach sklepowych. Na każdym jednym spotkaniu, gdzie inni beztrosko zamawiają pizzę lub częstują Cię ciastem. W nocy, gdy pusty żołądek nie pozwala zasnąć, a głowa pełna myśli gwarantuje Ci koszmary. Na imprezie, gdy tańczysz kilka godzin doładowany tylko, ewentualnie, alkoholem. Wszystko jest nie tak…….

A najlepsze i najgorsze jest to, co widzą inni. Ciebie – nigdy nie super szczupłą, ale na pewno też nie „grubą” (nienawidzę tego słowa). Nakręconą na pilnowanie jedzenia. Jeżdżącą na rowerze tylko i wyłącznie z chłopakami, żeby było szybciej i ciężej. Często wracającą biegiem z imprezy na końcu miasta. Energiczną i uśmiechniętą, roztańczoną i kochającą życie, którego ona tak naprawdę nie jest w stanie ogarnąć nawet u podstaw. Wiecznie szukającą CZEGOŚ.

Bo ona wcale nie je po to, żeby żyć. Ona NIE JE po to, żeby żyć tak, jak chce. A potem orientuje się, że nie ma siły żyć i je za dwoje.

Potrafiłam przeżyć trzy dni pijąc tylko wodę. Gdy miałam chwile wahania, czytałam etykiety produktów. Mogłam nie jeść całą dobę i zamknąć imprezę, ciągle mając ochotę na więcej. Głód był moim trybem domyślnym – czułam się z  nim naturalnie i bardzo przyjemnie. Tylko, że tworzył bardzo chwiejną konstrukcję pod inne dziedziny życia i gdy tylko cokolwiek nie zagrało (zwątpiłam. ktoś mnie wkurzył. wstałam lewą nogą. słońce nie świeciło tak, jak bym tego chciała) – jadłam. Biegłam w środku nocy do całodobowego po czekoladę, której nawet nigdy nie lubiłam. I, nie mając pojęcia, dlaczego,  robiłam absolutnie wszystko, żeby poczuć się najgorzej, jak można – tylko dlatego, żeby znów wszystko zacząć od nowa. Trenowałam do miękkości, do bezdechu, do takiego bólu mięśni, że nie mogłam zasnąć w nocy. Byłam wzorcowo odcięta od siebie, a gdy już jakiś sygnał się przebił przez moją surową postawę – traktowałam go jak prowokację. Ja nie zrobię treningu? Przecież jest dopiero północ. A ja, no cóż, wolę mam żelazną (nie tak; kompletnie nie tak).

Podnosić się. „Odchudzać”. Odmawiać. Dziękować. Biegać. Wchodzić po raz nty na siłownię. Krzyczeć, tłumaczyć, że NIE. Wyrzucać. Kłamać (Tak, to jest nieodłączne. Wprawa, do jakiej można dojść w kłamstwie mając zaburzenia odżywiania jest przerażająca).

Nienawidzić samej siebie, będąc jednocześnie otoczona super rodziną, znajomymi i nowymi wrażeniami, które sobie pieczołowicie wynajdujesz.

….

W kółko…

Nie mam słów tak mocnych, które opowiedziałyby tę historię odpowiednio. Nawet ci, którzy byli wtedy koło mnie nie rozumieli jej dobrze. Bo to zawsze jest fanaberia. Po co chce schudnąć, skoro nosi rozmiar 36? Wydziwia.

Tylko, że w zaburzeniach odżywiania NIGDY nie chodzi tylko o jedzenie i tylko o wygląd. To taka podpucha, pułapka, zmyłka…

Od 9 lat jestem od tego wolna. Będąc w samym środku tego gówna nie umiałam sobie wyobrazić, że kiedykolwiek się z niego wyczołgam. Nie chudsza. Nie grubsza. Taka sama, nadal szukająca CZEGOŚ, ale już nie w tych pieprzonych kaloriach, lustrze, wadze i centymetrach….

Miałam bulimię. Wyszłam z niej sama jak palec, bo NIKT nie jest w stanie zrozumieć, jeśli tego nie pozna od środka.

Możesz sobie wyobrazić tylko sceny, jak w filmie, które wciąż są dla mnie żywe mimo lat.

1: tańczę ze znajomymi przy ognisku w środku nocy, dumna, że znowu prawie nic nie zjadłam. 2: przechodzą mnie ciarki, gdy lekarz po badaniach wymienia długą moich niedoborów pokarmowych. 3: leżę twarzą w tej mokrej trawie i nienawidzę swojej obsesji, ale nie wiem, jak bez niej żyć. (…) 2148624: któregoś zwykłego dnia orientuję się, że jest już dobrze, a to cholerstwo raz na zawsze pogrzebałam żywcem.

A potem, 9 lat później, zupełnie bez planu postanawiam to napisać.

Bo jeśli jest wśród Was choćby jedna(…bo zazwyczaj, choć nie zawsze, jest to ONA, a nie ON…), która czuje, że jej pasja do jedzenia i sportu wymyka się spod kontroli i zaczyna ją przejmować – to koniecznie i bezwzględnie czas złapać za stery.

Ta droga do niczego Cię nie doprowadzi. Już tam byłam. Spędziłam kilka lat na bezludnej wyspie i nikt nie umiał mnie stamtąd ściągnąć na ląd. Wyciągałam rękę, szlifowałam pływanie, krzyczałam ile sił, lecz gdy tylko ktoś po mnie przypłynął dostawał strzał prosto w głowę.

Nie płyń tam, proszę, błagam.

11 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page