top of page

KOLORY COLORADO #14. Rok w USA. Cała prawda o tym, czy warto tu mieszkać!

“Ale wam dobrze”, “Jesteście pewni?”, “Genialnie”, “Nie boicie się?”, “Gdzie to właściwie jest?” – słyszeliśmy przeróżne reakcje, gdy mówiliśmy, że wyjeżdżamy do Colorado. Rok to dobry moment, żebyśmy ocenili sensowność tego pomysłu, bo pierwsza ekscytacja już dawno opadła, a w związku z trójką dzieci na pokładzie nie spędzamy czasu w USA w tym najpopularniejszym trybie podróżniczo-sielankowym. Wiemy już dobrze, jak wygląda tu codzienność, więc oto cała o niej prawda 🙂 

Myślę: “zrobię dwie perspektywy, damską i męską” i uzbrojona w notatnik i długopis zaczęłam przepytywać P. podczas jazdy autem. Nic z tego. Okazuje się, że pokrywamy się z opinią gdzieś w 90%, więc wygląda to tak:

PEWNIE, ŻE BYŁO WARTO.

Nawet, gdyby się okazało, że nie było warto, to byłoby warto – bo dobrze się przekonać, że np. życie poza granicami PL to “co to za życie”. Poza tym do znudzenia bębnię, jaką to jestem orędowniczką zmian i eksperymentów. Nigdy więc nie będę żałowała, że wsiadłam w samolot do USA, choć byłam wtedy w 4 msc ciąży i jeszcze dzień przed wylotem umawiałam się w trybie pilnym do prywatnego lekarza, żeby potwierdził, czy aby na pewno wszystko jest w porządku (choć trzy dni temu było).

USA czy Polska? Gdy zapytałam Was na InstaStories o lepsze, Waszym zdaniem, miejsce do życia, USA zdobyło prawie 80%! Hmmmm.

Jak to więc wygląda z naszej perspektywy, po roku mieszkania w Colorado? Co jest dla nas zdecydowanie najlepsze i najgorsze w życiu w Stanach?


(+) POZIOM ŻYCIA

Z tym ciężko dyskutować. Może i nie ma aż takiego kontrastu, jak kiedyś, gdy to “wujek z Ameryki” wysyłał paczkę pełną rzeczy kompletnie niedostępnych w Polsce…ale w USA, tak generalnie, żyje się po prostu łatwiej. Auta, domy, elektronika, markowe ubrania, podróże – wszystko można mieć prędzej. To solidny argument ZA życiem tutaj i powód, dla którego tyle osób zostało na stałe, jeśli im się to udało – choć wcale proste to nie jest. Właściwie, to jest bardzo trudne, jeśli nie planujemy ślubu z obywatelem lub nie wylosujemy Zielonej Karty (prawdopodobieństwo to coś koło szalonego 1%).

(-) ODLEGŁOŚĆ

Skoro wytoczyłam najmocniejszy argument ZA, to od razu dorzucam największy PRZECIW. Odległość do Polski jest zaporowa. W przypadku Denver nie wchodzi nawet w rachubę lot bezpośredni, potrzebna jest min. jedna przesiadka, żeby dotrzeć do kraju. Dochodzi 8 godzin różnicy czasu, wysokie kwoty i długi lot, który w przypadku takiej rodziny, jak nasza jest po prostu na granicy wykonalności. Odpadają więc opcje typu “spontaniczny wypad na weekend”, prawie nikt nas nie odwiedza, my w Polsce nie byliśmy w ciągu tego roku ani razu. Nawet coś takiego, jak zwykła rozmowa na Messengerze wymaga trochę kombinacji, żeby zgrać się w czasie, a jeśli ktoś chciałby ze mną pojeździć na rowerze przez Zwifta, jedyna opcja to Wasza 4-6 rano 🙂

Tęsknię też za językiem, tym, co znajome, za banałami, które nigdy wcześniej nie przyszłyby mi do głowy: bułeczki owsiane z Lidla, zapach lasu, brzmienie języka (tu praktycznie nie spotykam Polaków), sposób myślenia. Polska w Polaku zawsze zostaje i tyle! Gdyby tak chociaż była jakąś wyspą między USA a Europą…

(+) POWIETRZE


Nie byłoby tego punktu, gdyby nie polski smog. Im więcej o tym czytam i przeglądam statystyki, tym bardziej mnie mrozi. To upiorstwo bezpośrednio wpływa na zdrowie i aktywność, czyli coś, co jest po prostu ogromnie ważne! Jedyny powodem, dla którego moja mała opuściła kilkanaście dni w przedszkolu w USA były podróże. Dwa dni grypy, przywiezionej z NYC przez mojego męża wygoniłam z małej naturalnymi sposobami. Ja z kolei nie byłam chora ani razu, ale w Polsce w sumie miałam podobnie 🙂 Jestem wręcz pewna, że to zasługa powietrza/klimatu.

(-) KOSZTY ZWIĄZANE Z DZIEĆMI

Może i kupi się tu tanio nowoczesny TV czy bilety na drugi koniec kraju, ale wyzwanie zaczyna się, gdy ma się dzieci. O marnym wsparciu kobiet w ciąży i po porodzie wspominałam Wam już nieraz – słowem, praktycznie brak L4 czy urlopu macierzyńskiego. Kobiety robiły wielkie oczy słysząc, jak to działa w Polsce. Pod tym względem nasza ojczyzna to po prostu rewelacja – mój macierzyński właśnie trwa, na dodatek z racji bliźniąt jest o 11 tygodni dłuższy, niż ten przy jednym dziecku. Takie rzeczy są w Stanach po prostu abstrakcją…

Wracając do kosztów. Wysłanie dziecka do przedszkola to coś koło $1200-2000/msc, żłobek w naszej okolicy zaczyna się od $1800. Na bliźnięta mamy zniżkę…5%. To oznacza, że jeśli wybiorę się tu do pracy, to opieka nad naszym trio będzie pożerała miesięcznie prawie $5000, co w przeliczeniu na zł daje koło 18000 PLN miesięcznie!

Dalej robi się jeszcze ciekawiej, bo studia w USA są płatne, co często oznacza albo bardzo wysokie kredyty, żeby wysłać dzieci na uniwerek, albo brak wyższego wykształcenia. Jako ciekawostka – w miejscu, gdzie pracuje mój mąż średnio co druga osoba jest bez studiów (nawet na stanowiskach menadżerskich). W Polsce na tych samych pozycjach wykształcenie wyższe to absolutna norma. Co więcej, żeby dostać wizę, na której jesteśmy studia są warunkiem koniecznym.

(+) PODRÓŻE


Niezbyt to odkrywcze, ale taka prawda, że USA jako kierunek podróżniczy są po prostu genialne, urozmaicone, ciekawe, warte trzaskania tych kilometrów. Nasza lista jest dłuuuga. Póki co byliśmy w pięciu różnych stanach, spędziliśmy poza domem kilkadziesiąt dni i dopiero się rozkręcamy – logistycznie jest to trochę skomplikowane 🙂 Póki co uważam, że amerykańska przyroda jest o niebo ciekawsza niż miasta. Z tych drugich póki co urzekło mnie tylko San Francisco; czekam na San Diego i Nowy Jork, bo mogą dużo namieszać w tej opinii.

Colorado to miejscówka idealna do aktywnego życia; więc nawet, jeśli akurat nie leci się gdzieś dalej, można korzystać z mnóstwa atrakcji typu wspinaczka, narty (już niedługo!!), rowery (padłam, gdy zobaczyłam mapę ścieżek….pomyśleć, że muszę głównie kręcić na trenażerze), bieganie, kajaki i tak dalej. Wielki plus. Mnóstwo osób, które przyjechały tutaj z innych stanów wymieniają jako powód aktywne spędzanie czasu i cztery pory roku.


(-) BRAK DOMU

Uroki wynajmu…z jednej strony swoboda, bo nie jesteśmy związani z miejscem (choć umowa trzyma nas na min. rok). Z drugiej: obrazka nie wbijemy, bo kara za jakiekolwiek ślady, wystrój jest…amerykański, czyli większość apartamentów wygląda kopiuj-wklej tak samo. Praktycznie żadnego ze sprzętów, który tu kupiliśmy nie będziemy mogli zabrać z powrotem do Polski (jest inne napięcie). Wnętrze zrobiliśmy w klimacie IKEA, bez większego polotu, bo wiemy, że wszystko tutaj zostanie. Mieszkania w Stanach wynajmuje się puste, ale o tym, jak się tu pomieszkuje planuję osobny tekst.

(+) INNA PERSPEKTYWA


Dla mnie to plus bardzo solidny. Zderzamy się z innym podejściem, pomysłami, sposobem życia, pracy, wychowywania dzieci. To otwiera głowę i dodaje odwagi. Przez to, że czytam i słucham w 80% po angielsku zmienia mi się mindset i na wiele kwestii patrzę teraz po prostu inaczej. Kolejna zmiana – uwielbiam 🙂

(-) POGODA LATEM 

Nie wierzę, że to piszę, ale lato dość mocno nas ograniczało przez pogodę. Słońce dawało tak mocno, że wyjście z niemowlętami było praktycznie niemożliwe. O ironio! Gdy to piszę, jest zima, dziś 15 stopni, kilka dni temu -3 i ta pora roku jest zdecydowanie lepsza dla familii z maluchami .

(+) POGODA TAK GENERALNIE 🙂


Miałam liczyć, czy te 300 dni słońca są oby na pewno prawdziwe i gdzieś w ferworze walki się pogubiłam, ale tak na oko, to żadna marketingowa ściema. Błękitne niebo, często żadnej chmury – albo takie, że trzaskam kolejne zdjęcia. Właściwie zero deszczu. Przez ten rok padało bodajże kilka dni, pamiętam może 5-6 takich, choć pewnie było trochę więcej. Jeśli już coś ciśnie z nieba, to śnieg i potrafi spaść gwałtownie i z zaskoczenia – pamiętam, jak kiedyś wyszliśmy ze sklepu i musieliśmy szukać auta po alarmie, bo śnieg sypnął jak szalony. Uwielbiam to urozmaicenie – w maju można czasem iść na sanki, a w grudniu latać w krótkim rękawku.

(-) IZOLACJA

Nie każdy ją tutaj odczuje. Mój P. tego punktu nie podał, ale już mnie dotyczy on ostatnio bardziej, niż bym tego chciała. Odległości w USA są spore. Kobiety nie mają macierzyńskiego, więc szanse, że spotkam na spacerze jakąś bratnią duszę są zerowe. Mamy jedno auto, którym mój mąż dojeżdża do pracy, co naprawdę mocno mnie ogranicza. Do tego bliźnięta, z którymi wyjście to przeprawa logistyczna. Gdybym była na tyle szalona, by pakować się z nimi do komunikacji miejskiej – i tak nic z tego, bo ona praktycznie tutaj nie istnieje. Na dodatek nawet popołudniami na placach zabaw czy basenie jest pusto. Ludzie spędzają czas pozaszywani w domach, sklepach i nie wiem gdzie jeszcze, więc czasem czuję się jak w innej bajce, mijając głównie wysportowanych emerytów, wyżyłowanych kolarzy albo ludzi spacerujących z psami.

Większość moich znajomości opiera się więc o internet. Dołączyłam do klubu mam bliźniaków, ale byłam na zaledwie dwóch spotkaniach. I tak naprawdę jest sporo opcji, żeby się z kimś poznać – dziewczyny robią play dates, są grupy wiekowe w zależności od daty urodzin dzieci, spotykają się na piwo (to piwna kraina), na wspólny hiking. Tylko, że technicznie jestem z tego wyłączona, po prostu nie mam opcji wyjść, więc gdyby nie sieć umarłabym z samotności, której nie znoszę.

(+) JĘZYK 


Szkoła szkołą, ale i tak trzeba się oswoić z codziennymi zwrotami, żeby nie wywołać konsternacji jakimś oficjalnym zwrotem rodem z “królewskiego” angielskiego. Im więcej się go uczę (w praktyce), tym więcej mam ochotę umieć. Takie sztywne struktury z lekcji mnie zniechęcały, choć maturę i certyfikaty przykładnie zdałam 😉

Odkąd bliźniaki są na świecie, na żywo najczęściej rozmawiam z lekarzami czy kompletnie przypadkowymi ludźmi, odpowiadając dość często na te same pytania. Dlatego działam w sieci, zagaduję lokalne dziewczyny, słucham podcastów podczas biegania i gotowania, wypożyczam książki, kupuję e-booki, które czytam na siłowni i przy nocnym karmieniu, zrobiłam kurs na Institute for the Psychology of Eating. Te sposoby są świetne (plus oglądanie filmów, ale na nie już niestety mi nie starcza czasu). Jeszcze w ciąży miałam trzy godziny angielskiego w tygodniu w ramach relokacji, ale to był ten sztywny, biznesowo-urzędowy język i bez większego żalu zrezygnowałam z niego, gdy moje życie nabrało szalonego tempa z trójką maluchów 🙂

(+/-) SŁUŻBA ZDROWIA 


Ten punkt może działać w dwie strony i WSZYSTKO zależy od ubezpieczenia. Okazuje się, że to dla ekspatów bywa naprawdę świetne i gdyby nie ono, bylibyśmy finansowo ugotowani. Finalny rachunek za poród bliźniaków wyniósł $45 000, a gdyby dodać wszystkie pozostałe wizyty…aż mnie ciarki przechodzą 🙂

Nie wiem, czy każde ubezpieczenie dla ekspatów działa podobnie, jak nasze, ale oprócz standardowych wizyt pokrywa ono koszt soczewek kontaktowych, 20 wizyt domowych psychologa, 20 wizyt u fizjoterapeuty po porodzie, medycynę alternatywną (byłam np. kilka razy u chiropratyka).

Kolejny plus: lekarze różnych specjalizacji często się ze sobą komunikują, nawet jeśli są w innych miastach. Byłam u fizjoterapeutki w mieście A, a ona zadzwoniła do pediatry w mieście B, żeby skonsultować wizytę u gastrologa w mieście C – tak to np. wygląda 🙂

Jeszcze jeden atut: nowoczesność. Gdy kilka razy miałam wizytę w szpitalu w dziecięcym nie musiałam nawet parkować – jest valet parking, więc oddaje się kluczyki i leci na wizytę, bez konieczności szukania wolnego miejsca.

Ale…

Ta sama służba zdrowia potrafi denerwować, bo są też miejsca, gdzie czas jakby się zatrzymał. Krew pobiera chłopak w sweterku, pielęgniarka nosi bluzkę z jelonkiem Bambi i wygląda, jakby nie zdążyła rano wpaść do łazienki, brak jest jakichkolwiek systemów z wynikami badań, a w obiegu teorie, które w Polsce już obalono: że nie ma praktycznie szans, by kobieta wykarmiła bliźnięta (a stuknął nam 7 msc), że dziecko od 4msc można sadzać w piankowym krzesełku, że noszenie przodem do świata jest jak najbardziej OK, że jeśli dziecko ma refluks, to może spać do 6msc życia w bujaczku, a jako rozrywkę dobrze jest kupić to takie wisiadło na drzwi, w którym dziecko sobie dynda – nie znam nazwy 😉

Dochodzą też oczywiście koszty, bo standardowe amerykańskie ubezpieczenie dużo mniej rozpieszcza, niż to amerykańskie i znam historie ludzi, gdzie nagła choroba doprowadziła rodzinę do bankructwa – nawet kilkukrotnego.

 

Tak to wygląda.

Wytoczyłam zdecydowanie najcięższą artylerię, najmocniejsze argumenty ZA i PRZECIW, które wyciągamy, gdy po raz enty rozmawiamy o naszym tutaj pobycie.

Czy warto tu mieszkać? Gdyby nie odległość od rodziny i najbliższych znajomych byłabym bardzo na tak. Może nie na zawsze, ale choćby na dłużej, żeby wycisnąć z USA tyle, ile się da. Póki co zostajemy jeszcze na rok, a potem – się okaże.

Na deser mam dla Was jeszcze odpowiedzi na pytania zadane na InstaStories (dołączajcie, jeśli jeszcze Was nie ma, to tam pokazuję najwięcej codzienności: sportowej, rozwojowej, podróżniczej):

Jak to się stało, że tu jesteśmy?

Chcieliśmy pomieszkać jakiś czas za granicą i szukaliśmy przeróżnych opcji. A tak się w końcu złożyło, że firma mojego męża robiła nabór ludzi do projektu w CO i gdy już zdążyliśmy zapomnieć, że w ogóle aplikował, zadzwonił telefon i dwa tygodnie później Przemek podpisał umowę, a dwa dni później zgięło mnie w pół w papugarni i okazało się, że jestem w ciąży…;-)

Więcej o wyjeździe pisałam w tekście LECIMY ZA OCEAN.


Ile kosztuje taki wyjazd?

Wiem, że okropna odpowiedź, ale “to zależy”. Koszty biletów i transportu kontenerów z naszymi rzeczami pokrywała firma. Natomiast ceny na miejscu szczegółowo rozpykałam w poście ILE KOSZTUJE AMERICAN DREAM. W innych stanach może to wyglądać inaczej, bo Colorado jest jednym z najdroższych. 

Na jakiej wizie jesteśmy i jak ją dostać?

Nasza wiza to L i jest przeznaczona dla specjalistów i ich rodzin. W praktyce oznacza to, że jesteśmy związani z konkretną firmą i projektem. Plus tej wizy jest taki, że również mogę legalnie tutaj pracować.

Czy planujemy zostać tu na stałe?

Nie – a nawet, gdybyśmy chcieli, to nie jest to właściwie możliwe. USA mocno pilnuje napływu ludzi z innych krajów, najlepsza opcja, żeby zostać obywatelem to urodzić się tutaj, wziąć ślub lub wylosować Zieloną Kartę (marne szanse). 

Czy planujemy podróżować?

Podróżujemy od samego początku, wyjazdy pokazuję głównie na InstaStories, trochę urywków zapisałam w wyróżnionych na profilu . Do tej pory jeździliśmy dużo po Colorado, zrobiliśmy 8dniową objazdówkę po Californii i trzydniową wycieczkę Nevada/Arizona. Na liście marzeń mamy Utah, Yellowstone, Florydę z Disneylandem, NYC, San Diego, Meksyk i Hawaje, ale wszystkiego na pewno nie uda się obskoczyć – będziemy decydować na bieżąco 🙂 Najbliższy wyjazd będzie narciarsko-snowboardowy.


Czy trudno się dogadać na codzień po angielsku? Jak język małej? 

Amerykański angielski jest moim zdaniem łatwiejszy niż angielski angielski 😉 Choć pojawiają się oczywiście zwroty/skróty, które pierwszy raz poznaliśmy dopiero tutaj. Przyzwyczaić można się bardzo szybko, choć czasem oczywiście nadal zdarzają się zwroty, których nie rozumiemy, ale zwykle po prostu pytamy albo wyjaśniamy na okrętkę 😉 

Mała mówi już po angielsku płynnie i na podobnym poziomie jak po polsku, błyskawicznie się przepina z jednego języka na drugi i, co jest w tym wszystkim najlepsze, ma tutejszy akcent. Świetna metoda na naukę języka, nic tylko zapisać się do przedszkola 🙂 

O JĘZYKU też pisałam osobny post, gdzie podałam Wam różne fajne opcje na naukę. 

Co mnie najbardziej denerwuje w Amerykanach?

Czasem mam dość tego, że wszystko jest “so exciting” lub “so cute” 😉 Mam też wrażenie, że w naszych okolicach jest dość sporo niedbałych osób, potrafią wyjść do sklepu w piżamie i kapciach (!), wiele kobiet wygląda tak, jakby kompletnie zrezygnowało z jakiejkolwiek pięlęgnacji 🙂

Jak na  przeprowadzkę zareagowała moja córka? 

Mała miała wtedy 3 lata, poszło płynnie. Szybko się odnajduje w nowych miejscach, wśród nieznajomych ludzi, to taki niezależny, uparty typ dziewczynki 😉 Co potrafi czasem delikatnie mówiąc doprowadzać do szału, ale też wzbudzać podziw – na zmianę. W sytuacji przeprowadzkowej charakter małej bardzo nam pomógł, bo odważnie zaczepiała dzieci nawet, gdy nie umiała jeszcze języka. Polskę za to bardzo dobrze pamięta, często wspomina różne sytuacje, ludzi, wyjazdy.

Co tutaj robię, czy pracuję?

Jestem na urlopie macierzyńskim, chciałabym podczas tego wyjazdu popracować, żeby złapać nowe doświadczenie, ale dużo zależy od sytuacji z bliźniakami.

 

Wszystkie teksty o Stanach znajdziecie w dziale Kolory Colorado. 

 

Jeśli macie dodatkowe pytania, komentarze są Wasze. Zaplanowaliście jakieś duże zmiany na 2019?

74 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page