top of page

DOBRA NOC czyli yeah, nie jesteśmy już zombie!

Śpij już kochanie…Zrób tę przyjemność mamie – spełnij jej błaganie, zanim słońce wstanie…

Sen. Nikogo on nie kręci.

Jesteś mały – wolisz coś jeszcze zbroić albo podglądać zza futryny drzwi film, który włączyli rodzice. Potem – kozacko pić ze znajomymi wino na szkolnym boisku, w końcu po ciemku nikt nie zauważy. Jeszcze później – spędzić noc z kimś aż do rana bez przerwy na jakiś tam sen.

Śpisz już?? Banał. Szybki prysznic/długa kąpiel, bach do łóżka, a czas sobie leci, leci, leci i masz ranek.

A gdy ten czas tak sobie leci, leci, leci – są domy, w których ona i on nadal nie śpią. Zobaczysz ich zza firanki, pali się u nich pewnie lampka. Adrenalina buzuje, są emocje, jakie niesamowite! Tylko, że nie od gorącego seksu, a nocnego survivalu, na który nieświadomie się zapisali w momencie, gdy na teście ciążowym pojawiły się te || .

I my też należymy do tej grupy. Szczerze podjarani wizją rodzicielstwa paplaliśmy, że jesteśmy gotowi na wszystko. Nie wiedzieliśmy tylko jednego – że od tej pory słowo „dobranoc” zmieni się w oksymoron, a my – w parę zombie.

Surpriiiiiise!

Przedstawiam Wam Krótki, Nocny Felieton o Sposobach na Sen, które Nie Zadziałały, Choć Zadziałać Miały 🙂 

(Na potrzeby tekstu pozwolę sobie parafrazować fragmenty książek i inne wypowiedzi).

1. TEORIA HARVEYA KARPA („Najszczęśliwszy śpioch w okolicy”).

„Biały szum” to magia. Proszę włączyć suszarkę/odkurzacz/aplikację na telefon udającą szalejącą pralkę i rozkoszować się słodko śpiącym bobasem. Dobranoc!

PRAKTYKA Po kilku tygodniach NIENAWIDZIMY białego szumu. Tego z YouTube’a, przypominającego deszcz w tropikach, też już nie. Pocztą przybywa nam na ratunek modny Szumiś, który, nie osiągnąwszy sukcesu, szybko wraca tam, skąd przyjechał. Żeby nie było, że samo zło – biały szum faktycznie ma właściwości relaksujące. Tylko, że w naszym przypadku zamiast działać na małą N., usypiał…jej umęczonego tatę.

2. PATENT “NA FURĘ”.

W aucie Ci zaśnie jak aniołek. A w domu smoczek i pozamiatane. Dobranoc!

PRAKTYKA Wracamy do domu! Jestem mega przejęta i całkiem przytomna dzięki adrenalinie, która mnie trzyma przez ostatnie 4 noce. Pierwsza – skurcze, druga – poród, dwie kolejne – próby uspokojenia mojego maleństwa, którego płacz przeszywał szpitalną ciszę. Halo, czy tylko ja tu urodziłam?!

Ruszamy i możemy darować sobie radio. Nasza mała wykonuje rozpaczliwą solówkę przez całą drogę do domu. „To przez fotelik!” – wyrokuję. „Ma w nim taką dziwną pozycję” (dobra, nigdy nie podobał mi się jego kolor 😉 ). Kilka innych przejażdżek z tym samym scenariuszem prowadzi nas do sklepu z dziecięcym sprzętem.

Jedyne, co z tego mieliśmy, to nosidełko w kolorze pod moje widzimisię. Płacz został. Damn it.

Smoczek? Mogłabym otworzyć wypożyczalnię. Do koloru, do wyboru, ledwie używane! Mała buźka wypluwała je szybko, zdecydowanie i ze zniesmaczeniem. Buuuu! Buuuu! Kto mnie tak zakorkował? HALO! Ja NIE BĘDĘ SPAĆ!!

3. TEORIA TRACY HOGG („Język niemowląt”).

Proszę wprowadzić zasady tzw. „Łatwego planu” – stałego harmonogramu dnia. Przed snem zalecam wyciszenie dziecka poprzez relaksujący masaż i śpiewanie piosenek. Na koniec odkładamy je do łóżeczka, życząc miłych snów. Jeśli płacze, można spróbować uspokoić je, nie wyciągając z kojca. Proponuję delikatne klepanie po pleckach. W ostateczności bierzemy malca na ręce, odkładamy go jednak, gdy tylko się uspokoi, nie pozwalając na zapadnięcie w głęboki sen będąc poza łóżeczkiem. W razie konieczności czynność powtórzyć. Dobranoc!

PRAKTYKA Siedzę w ogródku w dziewiątym mscu ciąży, pochłaniam wielką michę czereśni i czytam o Łatwym Planie. Eureka! Banał. Przepis na macierzyństwo za trzy dychy w empiku!

Kilka tygodni później, konkretnie pogubiona i już-nie-w-ciąży przerzucam nerwowo kartki „Języka niemowląt”. Jakiejś mi tu brakuje. Może się posklejały?? A może to ja czegoś nie skleiłam?

Próbuję, w niezgodzie z samą sobą, godzinowej musztry. Wchodzę na poziom wyżej (czyt. Poziom Absursu) i co rusz kontroluję zegarek. Mała zawsze znajdzie sposób, żeby mnie zaskoczyć. Nic nie działa!! Trzykilowy bąk dzień w dzień upewnia mnie w przekonaniu, że marna ze mnie mama. Nie pojmuję, o co jej chodzi. Nie kumam, czemu tak rozpacza, gdy tylko próbuję ją na moment odłożyć. Jestem tylko niewyspanym kłębkiem nerwów z głową pełną nieskutecznych porad.

Fuck!!

Poważnie rozważam napisanie reklamacyjnego maila do ekipy Tracy Hogg, która bez wątpienia uratowała swoim doświadczeniem X innych rodzin. Najpierw jednak bijemy rekordy w nocnej gimnastyce. Przysiad, skłon, szszszszszszszszsz. Łeeeee. Przysiad, skłon, szszszsz… Powtórz. Sen jest dla słabych! W ciągu dnia uśmiechamy się półprzytomni. „Ej, mała od naszych znajomych potrzebowała tylko 2 dni!! Dajemy!!!!!” Mijają 3 dni. Blada d…. . „Mały od sąsiadów skumał po pięciu! Dajemy!!!!” Mijają dwa tygodnie. Łeeee. Szszszsz. Przysiad, skłon. Jest bardzo poźno, a właściwie już bardzo wcześnie. Ooo ludzie. „Twoja kolej!!” wołam do P. z małą na rękach. Dobranoc? No nie sądzę!

4. SPOSÓB CIOCI HALINKI

Przypomina mi go moja mama, jako jeden z wielu pomysłów, które mają mnie uratować od rozpaczy z niewyspania. Prosty – to lubię. Pieluszka tetrowa – 1 sztuka. Dziecko – 1 sztuka. Rzucasz pierwsze na drugie. Dobranoc!

PRAKTYKA Jak zwykle niepraktyczna, daję się ponieść i będąc ciężarówką kupuję małej kilka pluszaków, które niedługo później zostają wyeksmitowane z łóżeczka jako niezbyt  bezpieczne dla noworodka. Ale pieluszka…. Wchodzę w to! Znów czuję ten przypływ nadziei, znów jestem jak detektyw na obiecującym tropie.

Ups. Pieluszka wywołuje w naszej małej królewnie jeszcze większe niezadowolenie, bo drażni ją jej dotyk. Podejmujemy wyzwanie. W ciągu kilku miesięcy do testów trafia kolejno przytulanka „ściereczka”, miękka kostka z metkami, śmieszny płaski tygrys, którego, coby nie było wątpliwości, nazywamy nawet „Luluś”, a także słodki piesek z IKEI, który jako jedyny pluszak wzbudził jakiekolwiek pozytywne emocje w naszej małej. Efekt? Obojętność. Wyjątkiem jest Luluś, który ląduje zazwyczaj za burtą łóżeczka, odprowadzany stanowczym: „nnnee!”. I ma biedak przerąbane, bo gdy już został skojarzony jako „ten od spania” ewidentnie trafił na czarną listę. Teraz na stałe zamieszkuje czeluście piwnicy.

5. TEORIA SANCHO ESTIVILLA („Uśnij wreszcie”)

Drogi Rodzicu, brak snu to tortury, którym możesz pokazać środkowy palec. Mam na to receptę. Wycisz małego delikwenta, dopilnuj rytuału, wręcz zabawkę, którą lubi – dla otuchy. Będzie mu ona potrzebna, bo zaraz zostanie w łóżeczku sam, co prawdopodobnie mu się nie spodoba. Przygotuj się na krzyk – to normalne. Raz na kilka minut wchodź do pokoju, pociesz dziecko słownie i wyjdź. Oddychaj. Zazwyczaj po trzech dniach nastąpi niesamowita poprawa, a Twoje życie stanie się cudowne. Bądź twardy! Dobranoc!

PRAKTYKA

Łamię się. Wszystko mi mówi, że to błąd – intuicja, fora internetowe i znajome-wyjadaczki. Tylko, że żadna z nich nie ma potomka, który całe swoje życie zachowuje się tak, jakby sen był najgorszą karą. Wzbrania się przed nim nóżkami, rączkami i płucami, żeby po chwili płakać jeszcze głośniej i rozpaczliwiej z oczywistego przemęczenia, bo baterie się rozładowały, a w stresie zasnąć jakby trudniej.

Kolejne kiepskie noce, jeszcze gorsze dzienne drzemki i mega napięcie ułatwiają nam decyzję. Jedziemy z tematem. Wiemy, że będzie hardcore, ale powtarzamy sobie, że to już nawet nie dla NASZEGO dobra, ale dla JEJ zdrowia. Tym samym zaserwowałam sobie zmianę z deszczu pod rynnę, którą na dodatek oberwałam w głowę. Do tego stopnia, że zacisnęłam zęby i postanowiłam, że nie odpuszczę. Mieliśmy domową próbę sił i z perspektywy czasu nie rozumiem, jak daliśmy radę, by ciągnąć ją tak długo.

Płacz był histeryczny. Nie zmniejszyły go ani magiczne trzy dni „nauki”, co więcej, nie zmienił go miesiąc. Wymiękaliśmy, naginaliśmy zasady. Warowaliśmy godzinami przy łóżeczku, próbując głaskać, kłaść i w kółko powtarzając, jak mantrę: „Ciiiiiiii, N. już śpiiiiiii” oraz inne zaklęcia. Konsekwencja. Upór. Cierpliwość. Mieliśmy to wszystko, poza dzieckiem podatnym na nowoczesne metody usypiania.

Rzutem na taśmę, w rozpaczy, sięgam do portfela i po telefon. Trenerka niemowlęcego snu, jedyna opcja. Gdy poddała się po dwóch miesiącach, poddaliśmy się i my.

Pomysły oficjalnie wyczerpane. Podobnie, jak moja cierpliwość. To się nie uda. Padam. Tylko co dalej?

I jakoś tak naturalnie, zrezygnowani, wyrzucamy z głowy wszystkie porady-srady. Wszystko nam już jedno, czy to zdrowo, czy ze szkodą dla małżeństwa, czy mało wychowawczo dla dziecka, czy będzie z nami spała do studniówki. Gdy N. znów zanosi się płaczem, zabieramy ją do nas.

Ciiiii, N. już śpi.

Otwiera oczka, coś tam mówi i zadowolona faktycznie sobie śpi. Kilka razy budzi się w nocy, sprawdza obecność: „Mami. Tata” i znów odpada. Aż do rana. Kolejnej nocy trzyma już ze sobą poduszkę i buczy, żeby ją z tym tobołkiem zabrać. No proszę. Że też poprzednich naszych pomysłów tak nie podłapywała…

Wchodzimy w to, dajemy sobie wolne od tego durnego „trenowania snu” i godzimy się na cały pakiet: kopnięcia prosto w twarz w środku nocy, poranny krzyk o „baję” albo „manię” (banana) i spychanie z łóżka, gdy tylko otworzy oczy bo ona już chce działać, a nie SPAĆ.

Czy to znaczy, że nie warto „uczyć” dziecko spania w swoim łóżeczku? Nie. Myślę, że warto, ale nie wtedy, gdy ono ewidentnie nie chce być samo.

Czy to znaczy, że dołączyłam do wyznawczyń rodzicielstwa bliskości? A zwał jak zwał, metody Searsów są na naszą małą po prostu najlepsze.

Nosić. Przytulać. Spać razem. Zmienić wózek na chustę. To DZIAŁA.

Czy to znaczy, że N. już umie zasypiać sama? Nieeee. Nadal musimy ją przytulać i bujać, więc zawdzięczam jej setki nocnych przysiadów, co oddaje na maratonie 😉

Wniosek jest jeden i powtarzam go teraz często dziewczynom, które są w ciąży lub niedawno urodziły: NIE ZAKŁADAJ, JAK BĘDZIE.

Wyobraźnia podpowiada Ci sceny jak z filmów i reklam? Nie wkręcaj się! Snujesz teorie, jak będziesz wychowywać swoje dziecko, a jeszcze nie zmieniłaś pierwszej pieluchy? Poczekaj. Zobacz, kto taki Ci się urodził. Jaki ma charakterek? Jak mu się podobają Wasze rodzicielskie pomysły? Kim jest ten mały ktoś?

A wtedy – dajesz, droga wolna, pisz ten scenariusz, lecz oprzyj go na faktach. Większe będą szanse, że go zrealizujesz! Tak właśnie wymądrzałam się ja – mądra po szkodzie; taka ja, która wcale nie tak dawno siedziała z brzuchem, książką i wielką michą czereśni, zadowolona, że za 30PLN w empiku kupiła receptę na macierzyństwo 🙂

foto: inmygroup.com

6 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

KOLORY COLORADO #11. Ciąża w USA.

Dziki Zachód czy american dream? Kolejna odsłona amerykańskiej rzeczywistości. Tym razem będzie lekko bezwstydnie, bo zabieram Was po gabinetach, szpitalach i, o zgrozo, do wnętrza koperty z rachunkie

bottom of page